- Jedziemy całą rodziną do Turcji – padło przy kawie na spotkaniu z moją siostrą i mamą. - Świetnie, fajnie Wam – odpowiedziałam z uśmiechem. - Nie, nie rozumiesz CAŁĄ rodziną, to znaczy, że Ty też…
Tak mniej więcej zostałam wmanewrowana w wakacje ULTRA all inclusive, jakby samo all inclusive to było mało… Jechaliśmy w sumie w osiem osób, a ja z mężem zastanawiałam się gorączkowo, jak przeżyć tych 8 dni.
Jesteśmy dorosłymi, niepijącymi ludźmi bez dzieci, którzy zwykle podróżują na własną rękę. OL – jak mówią na taki wyjazd niektórzy Polacy, nie miał dla nas nic do zaoferowania. Tak nam się przynajmniej wydawało.
Już pierwszego dnia ogarnęliśmy zabawę w leżaki. Zabawa jest nielegalna, ale każdy czy chce czy nie chce, musi brać w niej udział.
Chodzi o to, by wstać jak najwcześniej i z hałdą ubrań i ręczników pobiec na basen, jeszcze przed śniadaniem i zająć sobie miejsce. Im więcej położysz na takim leżaku prywatnych rzeczy, tym większa szansa, że nikt ci ich nie przełoży. Sam hotelowy ręcznik może nie wystarczyć. Legenda głosi, że niektórzy wstają o 4:00 nad ranem by zająć najlepsze miejsce.
Pierwszy dzień spędziliśmy więc na stojąco. Drugiego dnia na OLU nastawiliśmy budzik na 6:00 rano… Tego dnia jednak basen nie był w użyciu. „Kupa w basenie” – tak brzmiała odpowiedź ratownika. Trzeba było iść na plażę, a tam znów – brak wolnych leżaków… Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Rezydentka poinformowała nas, że wynajęcie auta nie jest możliwe, jest niebezpieczne, a w ogóle jak będzie wypadek, to na bank wsadzą nas do tureckiego więzienia i zanim ONZ zareaguje to umrzemy z głodu, dodatkowo potwierdzając, że wycieczki zorganizowane są naprawdę atrakcyjne cenowo.
Na szczęście obsługa na recepcji pomogła nam z wynajęciem samochodu i już kolejnego dnia mknęliśmy świetnymi tureckimi drogami, szerokimi i z dobrą nawierzchnią w stronę Kapadocji. Zostawiliśmy za sobą 4 posiłki dziennie i otwarty przez dobę bar na rzecz wielogodzinnej jazdy autem i pokoju w jaskini. Naszym celem były kamienne miasta Kapadocji, ale też poranny wylot balonów…
Właściciel hotelu w Ortahisar wskazał nam miejsce na mapie, sprawdziliśmy w blogowych zestawieniach podróżniczych, nie było nigdzie tego miejsca. A co, jeśli nie zrozumiał o co pytamy? Co, jeśli sam się pomylił? Drugi raz taka okazja się nie trafi… Pełni wątpliwości i strachu pojechaliśmy o 4:00 rano (w tym samym czasie, w którym reszta naszej rodziny 600 kilometrów dalej, skradała się z ręcznikami w stronę basenu) na wskazane miejsce. Słońce jeszcze nie wzeszło, widać było tylko światełka miasta Goreme. A słychać było straszliwy dźwięk pracujących maszyn. Byłam zła, że nadchodzący spektakl zepsuje mi dźwięk jakiejś pobliskiej fabryki. Słońce pomału oświetlało skały, które okazywały się być rosnącymi na naszych oczach balonami, a to co myślałam, że było dźwiękiem z fabryki, okazało się być dźwiękiem elektrycznych agregatów ładujących powietrze do balonów… Gdzieniegdzie zabłysły ogniki, na naszych oczach rodziły się przedziwne powietrze istoty, wielkości gór. Łzy same napłynęły mi do oczu, gdy pierwsze balony zaczęły unosić się w górę, były ich setki, leciały niektóre poniżej miejsca w którym byliśmy, niektóre wzbijały się w niebo. Nagle czerwony pierwszy promień wystrzelił zza skał, a balony jakby wezwane jego głosem, ruszyły wyżej i wyżej. A ja biegłam za nimi, jakbym znowu miała 5 lat i goniła lecące dmuchawce… I znów mogłam się zachwycić czymś do łez.
Kiedyś usłyszałam zdanie, że wielką wartością jest móc zachwycać się przez całe życie.
Gdybym nie przyjechała na OLA, gdybym nie skusiła się na ten szalony wyjazd z rodziną, pewnie nie trafiłabym na codzienny wylot balonów w Kapadocji, spektakl, który prawdziwie zachwyca.
Cały wyjazd wspominamy dobrze, nauczyliśmy się funkcjonowania tego miejsca, specyficznych zasad i stwierdzam, że jest to rzeczywiście super sposób podróżowania dla osób z dziećmi, które chcą odpocząć, które nie radują się wyjazdami na własną rękę, dla osób które chcą spać, jeść i odpoczywać na słońcu. Oczywiście trzeba się nastawić też na rodziny na flamingach wielkości małej łódki, które chillując na swoim dmuchańcu miażdżą każdego kto jest w basenie. Ale śmierć jest ponoć szybka i bezbolesna.
Natomiast wierzę, że można połączyć ten wypoczynek z wynajętym autem i wyjazdami poza hotel bez rezydentki i grupy wczorajszych sąsiadów z pokoju obok. Można też nie wychodzić z hotelu nawet na godzinę i po prostu, po ludzku, odpocząć. To czego nauczyły mnie te wakacje, to szacunku dla każdego wypoczywającego człowieka. Wspaniałe przecież jest to, że każdy odpoczywa inaczej, ważne by ten odpoczynek nie psuł wypoczynku innym.