Podziękowania należą się także markom:
Yestersen oraz Lumo – za wypożyczenie dekoracji świątecznych i ceramiki.
Dziękuję także markom, które mi zaufały i powierzyły ten ważny dla mnie projekt.
Oraz dziękuję Wam, moim czytelnikom. Gdyby nie wy, nie byłoby mnie tutaj.
Mam wyjątkowe szczęście do dobrych ludzi, naprawdę…
Grudzień od kilku lat, to dla mnie bardzo wyjątkowy czas. Nie tylko pod względem, zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. To także czas, w którym założyłam tę stronę. Miejsce, w którym staram się być pośrednikiem między czytelnikiem, a wyjątkową osobą, która zazwyczaj stoi za najlepszym jedzeniem, jakie było mi dane spróbować.
Podziękowania należą się także markom:
Yestersen oraz Lumo – za wypożyczenie dekoracji świątecznych i ceramiki.
Dziękuję także markom, które mi zaufały i powierzyły ten ważny dla mnie projekt.
Oraz dziękuję Wam, moim czytelnikom. Gdyby nie wy, nie byłoby mnie tutaj.
Mam wyjątkowe szczęście do dobrych ludzi, naprawdę…
Chciałabym Wam przedstawić kilkanaście marek, które lubię. Które inspirują mnie do działania. To marki, które spełniają moje potrzeby na co dzień, a Wasze mogą zacząć spełniać na zbliżające się Święta. To prezent ode mnie dla Was – za to, że mnie czytacie i słuchacie moich poleceń. Niech te polecenia będą wisienką na torcie, za te wspólne lata. A niech przed nami będą następne, jeszcze wspanialsze.
Pora przedstawić Wam wyjątkowe marki, z którymi przygotowałam dla Was dużo pomysłów na tegoroczne Święta!
CZAS TO PIENIĄDZ
Niby wszyscy znamy to określenie, ale czy wystarczająco dobrze? 2020 pokazał nam, że dobrze zagospodarowany czas jest naprawdę istotny. Staraliśmy się odstawić internet, angażując większe skupienie na sobie i odpoczynku. To nawyki, które wielu z nas zaczęło stosować podczas pandemii. Pierwsza marka, którą chciałabym Wam przedstawić to zegarki MIUGO. Mogą pomóc nie tylko w odliczaniu czasu potrzebnego spokoju i relaksu, ale także momentu do pierwszej gwiazdki. Są zegarkami analogowymi, które pięknie prezentują się na ręce. Marka prowadzona jest przez młode warszawskie małżeństwo – Kasię i Patryka, którzy projektując czasomierze czerpią inspirację z codzienności, otaczającej ich architektury i natury, a wszystko to wyrażają poprzez minimalistyczną estetykę.
O początku ich działalności, podoba mi się jak skierowani są na potrzeby klienta. W tym roku do oferty weszły wegańskie paski oraz możliwość wykupienia bonu podarunkowego na zegarek. Jeśli chcecie kupić go w formie prezentowej, a nie wiecie do końca jaki kolor najbardziej przypadnie do gustu Waszej bliskiej osobie, MIUGO wychodzi temu na przeciw. Dodatkowo można paski wymieniać, dzięki czemu zegarek jest unikatowy i szybko się nie znudzi. Ważnym aspektem jest jakość produktu i wyjątkowy pomysł na prezent świąteczny.Dla mnie idealna marka powinna zrzeszać społeczność, powinna się integrować z odbiorcami. Świetnym pomysłem w tym aspekcie okazało się wprowadzenie oznaczenia #lovemiugo na kanały social media – co miesiąc marka wybiera najciekawsze zdjęcia i nagradza dodatkowym paskiem. To przykład pierwszej marki, którą lubię obserwować i czerpać z niej inspiracje. Lubię ich sposób na zbliżenie się do społeczności. Ich fajnym projektem był cykl z posiadaczkami zegarków, które podpytali o #czasokiemkobiety – było można poczytać ciekawe odpowiedzi kobiet, które prowadzą oryginalny sposób na życie i także inspirują.
PREKURSORZY NATURALNYCH KOSMETYKÓW
Marka powinna też edukować, a takim przykładem jest dla mnie bez wątpienia JAN BARBA. Mała manufaktura naturalnych kosmetyków ujęła mnie swoim świadomym podejściem do prowadzenia własnego biznesu. Poznaliśmy się podczas Święta Ciała w 2017 roku, kiedy to byłam event managerem i odpowiadałam za wspieranie wystawców i organizację wydarzenia. Już wtedy zauważyłam jak rzetelnie podchodzą do rozmowy z każdą osobą. Tłumacząc zastosowania własnych kosmetyków i specyfikację wykonywanego zawodu, zawsze czułam wewnętrzny szacunek do ich marki. Krótko mówiąc, pomimo młodego wieku czuć u nich znakomitą profesję.
Żyją w zgodzie z naturą, dbają o ekologię, więc nie mogłoby być inaczej z ich kosmetykami. Nazywają je „surowymi”, bo ich kolory, konsystencje i zapachy są także naturalne. Pierwsze dobre wrażenie, zrobił na mnie ich tonik ziołowy, który jest nie tylko idealnym zastosowaniem dla skóry, ale jak się okazało po rozmowie z Martą i Bartkiem, także do włosów. Dopóki nie znałam ich kosmetyków, daleka byłam od rytuałów pielęgnacyjnych twarzy. Woda i mydło wystarczyły. Teraz dzień zaczynam od mycia twarzy ich żelem o cytrusowym zapachu, następnie przechodzę do toniku o bogatej nucie ziołowej, który dodatkowo daje mi poczucie odświeżenia, a następnie smaruję twarz żelem. Żelem, nie kremem. Osobiście nie lubię uczucia ciężkości gęstych mazideł, które pozostawiają mi poczucie lepkości. Właśnie przez konsystencje tak rzadko stosowałam kremy, zdając sobie równolegle sprawę, że nie jest to najlepsze dla mojej skóry. Dzięki JAN BARBA pielęgnacja stała się przyjemnością, a to co najbardziej mi się spodobało w ich podejściu, to dokładne zbadanie czego osobiście potrzebuję i do czego przystosowana jest moja skóra. Od roku prowadzą sklep stacjonarny, w którym chętnie opowiadają o zastosowaniach swoich kosmetyków. Zwracają też uwagę na ekologię, dlatego ich kosmetyki są w szklanych butelkach i podlegają zwrotowi. Jest też możliwość przyjścia z własnymi szklanymi opakowaniami, do których zostaną przelane kosmetyki. Taka edukacja wydaje mi się ponadczasowa i z przyjemnością osobiście z niej korzystam. Wam też polecam! A jeśli chcecie komuś sprawić prezent świąteczny u tej marki, jest też opcja bonu podarunkowego od 25 do 399 zł – zwróćcie na ich stronie także uwagę na perfumy, to istne ziołowe szaleństwo!
BLISKO KOBIET
Przyznaję się, że od kilku lat rzadko kupuję ubrania. Byłam zakupoholiczką i do dziś oddaję praktycznie nieużywane ciuchy moim młodszym kuzynkom. Miło widzieć, że ktoś z nich w końcu korzysta, a ja nie mam poczucia, że coś wyrzuciłam. W rezultacie przez ostatnie lata kupiłam jedną parę butów. W 2019 poczułam jednak deficyt koszuli i zaczęłam szukać w internecie, gdzie najlepiej ją kupić. Miała być klasyczna, z naturalnego materiału i najlepiej produkowana w Polsce. Niestety takiej nie znalazłam. Pod koniec roku, pojawiło mi się w relacji na instagramie zdjęcie, jednej z moich obserwatorek w przepięknej brązowej koszuli. W ten sposób trafiłam na markę BLISKO.
Podoba mi się historia powstania od samego początku. Firma modowa została założona przede wszystkim z czterech podstawowych powodów. Simona miała podobny problem do mojego i zwyczajnie nie mogła znaleźć koszuli, odpowiadającej jej potrzebom, stąd pomysł na produkowanie własnej linii odzieżowej. Po drugie, ważne są dla niej organiczne materiały, bliskie naturze i człowiekowi. Kolejnym aspektem okazała się produkcja ubrań blisko domu, czyli Gdańska. Dzięki czemu mała pracownia krawiecka również znajduje się na Pomorzu. Po czwarte, ważny jest aspekt aktywizacji społecznej, dlatego marka ma bliski kontakt z Kołem Gospodyń Wiejskich. Docelowo mają powstać limitowane kolekcje koszulek, które będą haftowane przez lokalną społeczność. BLISKO otacza się kreatywnymi kobietami, których energia jest kluczowa. W październiku ma miejsce międzynarodowy tydzień bliskości, nawiązujący do noszenia dzieci w chustach. Kobiecy zespół Simony, nadał temu świętu nowej jakości i ze skrawków materiałów uszyto woreczki, na których wyhaftowano odpowiedzi podesłane przez klientki marki BLISKO na pytanie: „czym jest dla nich bliskość?” i chociaż dopiero zaczynam bardziej poznawać tę markę, coś czuję, że będziemy sobie bliskie.
SŁOIKOWE SZALEŃSTWO
Cenię sobie prezenty jedzeniowe. Niezależnie gdzie jadę na wakacje, głównie przywożę jako pamiątki przyprawy, trunki lub przetwory. Wiele produktów przetwarzam też sama i daję w formie prezentu od siebie – konfitury, marynowane grzybki, kiszone warzywa – głównie dlatego, że nigdy nie byłam w stanie znaleźć idealnego słoikowego zastępstwa. Zawsze mało doprawione, kiepsko wykonane, krótko mówiąc bez szału. Aż pięknego marcowego dnia, dokładnie w dzień kobiet, marka KOCHARZ wysłała do mnie pierwszą wiadomość, komentując zjedzoną przeze mnie niezliczoną ilość śliwek w czekoladzie. Od razu wyłapali, że lubię słodkości i kilka tygodni później wysłali do mnie ich pierwszy słoiczek: karmel z solą maldon. W ten sposób zakochałam się w marce i jestem ich wierną klientką do dnia dzisiejszego.
Kolejnym produktem, który mnie zachwycił było confit z kaczki oraz parfait z czerwonym pieprzem. Idealnie doprawione, czuć w nich profesjonalną technikę gotowania i przede wszystkim wyjątkowy smak, który wydawać by się mogło, nie może być zachowany na tak wysokim poziomie w słoiku. Najlepiej ich produkty smakują ze świeżym chlebem i masłem. Mogą działać w pojedynkę lub całą gromadą. Produkty należy trzymać w lodówce, dlatego nie zapomnijcie wyjąć je dwadzieścia minut przed podaniem, aby nabrały temperatury i pożądanego smaku! Gdy spróbowałam ich jesiennej edycji śliwek z kardamonem żałowałam, że miałam tylko dwa słoiczki. W końcu Kocharz ruszył ze sklepem online, dlatego nie trzeba już się martwić, że marka stacjonuje we Wrocławiu.
REZERWAT JABŁEK I PRZYJACIELE
Kolejny produkt, tym razem do picia, to także miłość od pierwszego spotkania. Poznaliśmy się z Przemkiem, kiedy przyjechał do nas ze swoimi sokami jabłkowymi do restauracji, w której byłam brand managerem. Szukaliśmy najlepszego odpowiednika soków dla dzieci – miały być smaczne, naturalne i bez dodatku cukru. W pierwszej kolejności zaskoczyła mnie niesamowicie przemyślana i elegancka etykieta. Gdy zobaczyłam REZERWAT JABŁEK pomyślałam, że ich butelki będą idealnie pasować do wystroju naszej restauracji. Nie sądziłam jednak, że za chwilę napiję się najlepszego soku jabłkowego w moim życiu. Jabłko to jeden z moich ulubionych owoców, więc jak się może domyślacie, ilość wypitych soków z tym produktem jest w moim przypadku nieskończona. Jednak dopiero niecały rok temu, znalazłam idealny smak, który został zamknięty w szklanej butelce.
Przede wszystkim wejdźcie na instagrama REZERWATU JABŁEK, ileż tam informacji o drzewach, z których zbierane są owoce, ileż tam wspaniałych historii! Bardzo fajnym pomysłem było połączenie ciekawych, starych zapisków z nazwami soków. Przykładowo mój ulubiony z serii kolekcjonerskiej: Antonówka Półtorafuntowa, czyli pradawna unikatowa odmiana jabłek z sadów tradycyjnych, które często zbierane są w niewielkich ilościach. Nazwa nawiązuje do historii z pewnym słynnym rosyjskim sadownikiem – Iwanem Miczurinem, który wyhodował tą rzadko spotykaną Antonówkę Mohylewską Białą, inaczej nazywaną „Półtorafuntową”, ze względu na ciężar owocu przekraczający pół kilo. Podobno odmianę tego jabłka, z apetytem jadano na dworze Cara Mikołaja II. Specjalnie mnie to nie dziwi. Sok na bazie tej odmiany jest wytrawny i delikatnie mineralny, o lekkiej strukturze. Działa też sklep internetowy, gdzie możecie zakupić zestaw sześciu lub dwunastu soków do domu. Jak dla mnie, jest to oryginalny i idealny prezent dla całej rodziny, każdemu dołączyć można butelkę wyjątkowego soku jabłkowego do głównego prezentu.
W 2020 Rezerwat Jabłek otrzymał Złotej Jajo w prestiżowym konkursie KUKBUK POLECA.
Aktualnie w ofercie jest aż dziesięć odmian jabłek. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Rezerwatem, warto zwrócić uwagę na limitowaną edycja, w którym otrzymacie wszystkie odmiany soków i dodatkowo jeden w prezencie. Osobiście na ten zestaw poluję najbardziej. Jeśli Wam spieszno i nie możecie doczekać się, aby spróbować soków od tej marki, oprócz sklepu internetowego możecie zakupić je w delikatesach w Vitkacu lub u Mielżyńskiego.
ZDROWE KISZONKI
W moim domu od lat jada się zimą kiszonki. Zaczynamy już w listopadzie, kiedy robi się plucha i wietrznie. Dużo witaminy C, B-karotenu, żelaza, fosforu i wapnia, przyda się każdemu, aby przetrwać okres łatwych przeziębień. Idealną kiszonką, również w naszym kraju, stała się już topowa kimchi, czyli najczęściej kiszona kapusta pekińska, rzepa lub ogórek. Potrawa ta pochodzi z kuchni koreańskiej i ma około dwustu wariantów. Od kilku lat wielu znakomitych osób związanych z gastronomią stara się znaleźć najlepszą recepturę i smak tego dania. W tym 2019 roku premierę miała marka OLD FRIENDS KIMCHI i jak dla mnie wciąż króluje wśród wszystkich spróbowanych gotowców.
Lubię musujące i charakterne kimchi. Lubię je bardzo ostre, a czasem łagodniejsze. Mogę jeść samo, w towarzystwie zupy lub jako dodatek do ciepłej miski ryżu z pieczonym boczkiem. Ile pomysłów, tyle rodzajów OLD FRIENDS KIMCHI. Mamy zarówno wersje średnio – ostre, jak i bardzo ostre. Mamy wersję wegańską lub z certyfikatem bio. W zeszłym roku swoją premierę miał nowy produkt – buraki kimchi i jest to dla mnie objawienie. Kto nie lubi buraczków?! Ten niech zamilczy albo niech spróbuje tych konkretnych! Niedawno stworzyli kolejny smak, tym razem marchewkę, ale jeszcze nie zdążyłam jej spróbować. Za marką stoją dobrzy ludzie. Z Mirą Klepacką, Sebastianem Twarogalem i Grzegorzem Łapanowskim na czele. Jak sami mówią: ich produkt powstał z miłości do dobrego jedzenia, który łączy trójkę przyjaciół. W ich kimchi udaje im się połączyć lokalne polskie warzywa z koreańskimi przyprawami takimi jak gochugaru, nie zapominając tym samym o tradycyjnym sposobie kiszenia „kimjang”. To pomysł na oryginalny prezent jedzeniowy, który może zaskoczyć nawet najstarsze pokolenie.
NIEZAWODNY PREZENT ŚWIĄTECZNY
Najczęstszym prezentem okolicznościowym, który osobiście kupuje (oprócz jedzenia) są książki. Uwielbiam pisać dedykacje, jeszcze bardziej lubię wręczać krótkie listy, w których wyjaśniam dlaczego kupiłam tę książkę, a nie inną. Jak się pewnie domyślacie od kilku lat moim konikiem są książki kucharskie. Kiedy jeszcze istniała księgarnia kulinarna BOOKOFFU na ulicy Żelaznej w Warszawie, potrafiłam siadać z toną książek na kanapie pod oknem i przeglądać je godzinami. Nigdy też nie udało mi się stamtąd wyjść z pustymi rękami. Teraz księgarnia mieści się na w siedzibie MSN’u i wypełniona jest po brzegi sztuką, fotografią, architekturą i kulinariami. Nie byłabym sobą, gdybym nie skupiła się na wątku sztuki kulinarnej i to właśnie jego nie poleciła jako idealny prezent świąteczny.
Cieszy mnie, że prawie połowa moich czytelników to osoby ograniczające mięso. Wielu z Was w ogóle nie je mięsa, co uważam za bardzo fajne i świadome podejście. Dlatego w pierwszej kolejności polecam Wam książkę, którą wypatrzyłam na półce Staszka (właściciel Kocharza), czyli ON VEGETABLES MODERN RECIPES FOR THE HOME KITCHEN – to przepisy kalifornijskiego szefa kuchni, który je mięso, ale stara się je ograniczyć, tak jak duża część z nas. Oryginalne, apetyczne i łatwe przepisy kuchni sezonowej, powinny znaleźć się w posiadaniu każdej osoby, która chciałaby odkrywać kuchnię wegetariańską. Kolejną propozycją jest SUPER SOURDOUGH najnowsze wydanie James’a Mortona, który pokazuje jak można robić chleb w przestrzeni domowej. Dla początkujących (a po instagramie widzę, że w 2020 królowało rzemieślnicze pieczywo) jak znalazł! SIGNATURE DISHES THAT MATTER to książka, którą powinien mieć na półce każdy szanujący się foodie. Znajdziemy w niej ikoniczne dania restauracyjne, które określiły przebieg historii kulinarnej w ciągu ostatnich 300 lat. Piękne ilustracje, ciekawe historie, najnowsza publikacja PHAIDON’u. THE SILVER SPOON CLASSIC to dziesiąta edycja włoskiej książki kucharskiej, uznawanej za najlepszą ostatnich siedmiu dekad. Pierwsza edycja została opublikowana w 1950 roku i do dziś da się ją znaleźć w większości włoskich domów. Zawiera ponad dwa tysiące tradycyjnych oraz współczesnych włoskich przepisów, objaśnionych według potrzeb międzynarodowego odbiorcy. Ostatnią polecaną przeze mnie pozycją jest ukłon w stronę artystów, dla których kulinaria są rozrywką samą w sobie. LE CORBUFFET to piękna historia wydarzeń partycypacyjnych w 2015-17 roku, które wykorzystywały żywność jako medium do komentowania rosnącej prywatyzacji kultury. Jest to bez wątpienia konceptualne dzieło sztuki w formie książki kucharskiej. Paweł, właściciel BOOKOFFU zarekomendował mi ją osobiście, porównując ją do moich obiadów czwartkowych, które organizowałam w domu lub za pośrednictwem Kiti Baru. Przeglądając tę książkę, aż się zarumieniłam, że ktoś moją pracę porównał do twórczości tak znakomitych artystów.
ZIOŁA, KTÓRE LECZĄ
Od ponad roku, świadomie ograniczyłam kawę. Zawsze należałam do ugrupowania #herbaciara, ale kawa była najlepszym kopem energetycznym jaki znałam, więc piłam ją dość często. Działo się to nieprzerwanie przez całe moje pełnoletnie życie, do czasu kiedy na kolejnym Święcie, które organizowałam z magazynem Usta, nie poznałam SELA. Aneta zmieniła moje postrzeganie na temat ziół i naparów. Zawsze kojarzyły mi się z odchudzającymi herbatkami u babci nie do wypicia, o zbyt trawiastym zapachu. Kiedy dostałam na przetestowanie testery od Anety, pamiętam jak obiecałam sobie, że ich spróbuję, zaparzając je zgodnie z instrukcją i postaram się ich powierzchownie nie ocenić.
Do dziś pamiętam jak zaparzyłam sobie w pierwszej kolejności metabolizm. Był piękny, acz zimny jesienny poranek. Ówczesny sąsiad jak zwykle medytował na balkonie z pochodnymi ziołami, a ja stałam z moim nowym kubkiem z forestu i stwierdziłam, że to będzie mój kubek dedykowany do naparów (o ile mi zasmakują). Kolor miał piękny żółto – zielony więc nawet sfotografowałam go sobie przed wypiciem. A kiedy spróbowałam? Moje życie ponownie przeżyło katharsis, tym razem w postrzeganiu naparów. Aneta łączy ekologiczne zioła, o których pochodzeniu często nie miałam pojęcia. Kłącze perzu, ziele fiołka trójbarwnego, gojnik, czy ziele krwawnika – to tylko niektóre przykłady. Na ekologicznych opakowaniach mamy jasną instrukcje w jakiej temperaturze i ile minut zaparzać zioła. Dzięki temu oddaje się rytuałowi parzenia naparu przynajmniej raz w tygodniu, odpalając do tego intensywne kadzidło i wyciszając się do granic możliwości. Wydaje mi się, że jest to także genialny prezent świąteczny, który można wykorzystać w trakcie albo od razu po świętach. Kto nie czuje się przejedzony po Bożym Narodzeniu i nie ma ochoty na wyciszenie po kilku dniach jeżdżenia od rodziny do rodziny po jednym lub kilku miastach? SELA może przynajmniej pomóc oczyścić organizm lub go wyciszyć. W ofercie znajdziecie także zioła do kąpieli, które relaksują podobnie jak napar do picia.
URODZINY MOJEJ MAMY
Dla mnie Wigilia jest wyjątkowa z kilku względów. Po pierwsze, od wielu lat to jedyny sposób, aby spotkać się z całą rodziną. Po drugie, oprócz świąt celebrujemy w ten dzień, także dzień urodzin mojej mamy. Dlatego 24 grudnia zawsze kojarzy mi się z bąbelkami, tortem i śpiewaniem sto lat. Wielokrotnie zaznaczałam, że nie jestem fanką ciast okazjonalnych. W większości przypadków są dla mnie za ciężkie, za słodkie, po kilku kęsach mdli mnie od słodkości. Zwyczajnie ich balans nie jest wyważony. Jednak trzy lata temu, kiedy zakładałam tę stronę trafiłam na Kasię z SŁODKIE NIESŁODKIE. Zrobiła dla mnie tort urodzinowy na premierowy tekst na tej stronie.
Od tamtego czasu, jeśli mam jakąś okazję, zamawiam tort u niej. Wciąż nie umiem stwierdzić, który tort był najlepszy, ale zdecydowanie ten pierwszy trafiał w moje smaki. Gruszka z żurawiną i wanilią. Ten miał być świąteczny, idealny do prezentownika i taki był. Piernikowo – kakaowy biszkopt nasączony amaretto. Przełożony powidłami śliwkowymi i śmietanką. Kiedy konsultowałyśmy między sobą zewnętrzną kolorystykę, padło na zieleń ze złotem. Nie sądziłam jednak, że Kasia przebije ponownie swój minimalizm i na tyle zagra samym kolorem, że dodatki nie będą tak bardzo potrzebne. Nie wiem jak Wam, ale mi się on szalenie podoba. Kasi torty są trochę jak moja strona. Ma być minimalistycznie, ale z soczystą treścią i smakiem. Do zespołu SŁODKIE NIESŁODKIE dołączył ostatnio mały Antonii, który na razie nie lubi dzielić się mamą i oboje spędzają spokojne dni między Saską Kępą i pracownią. Dlatego na najbliższe święta nie uda Wam się wszystkim złożyć u niej zamówień, co mam nadzieję rozumiecie tak samo jak ja. Mając coroczny problem „gdzie ja kupię tort mojej mamie?!” Kasia wyszła mi z problemem na przeciw i zainspirowała do tego, abym ten tort upiekła w końcu sama. A, żeby i Wam było łatwiej, podzieli się przepisem na mojej stronie.
Pssst!
To jeszcze nie koniec!
Druga część tekstu z przepisami świątecznymi
wraz z przepisem tortu SŁODKIE NIESŁODKIE już jest!